niedziela, 31 marca 2013

W poszukiwaniu magicznych światów...

Czarodzieje - Lev Grossman







 Tytuł: "Czarodzieje"
Autor: Lev Grossman
Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2010





 Myślę, że każdy bibliofil marzył kiedyś o przeniesieniu się do świata ukochanej książki. Z pewnością niejeden z nas poszukiwał przejścia do Narnii, rozglądał się za peronem 9 i 3/4 albo smoczym jajem. Ja wielokrotnie wypatrywałam mysich dziur w oczekiwaniu na Nilsa Paluszka, często miewałam (ok, miewam dalej) nadzieję, że do moich drzwi zapuka wkrótce ulubiona postać i zaprosi mnie do swojego świata. "Czarodzieje"  to powieść o człowieku, którego poszukiwania krainy marzeń zakończyły się sukcesem.

 Quentin jest siedemnastoletnim młodzieńcem o ponadprzeciętnej inteligencji. Swój czas poświęca zdobywaniu wiedzy, czytaniu powieści fantastycznych oraz swoim przyjaciołom. Zauroczony opowieściami o magicznej krainie Fillory nie ustaje w próbach odnalezienia pierwiastka magii także w swoim świecie (czy to nie brzmi znajomo?). Ku jego zdumieniu rozmowa kwalifikacyjna do Princeton kończy się w szkole magii Brakebills. Nie jest ona jedynym fantastycznym miejscem, jakie będzie mu dane poznać...

 Wydawałoby się, iż powieść o treści będącej urzeczywistnieniem marzeń wielu książkowych entuzjastów będzie się czytało z wielką przyjemnością, ożywieniem, wypiekami na twarzy. Niestety, w moim przypadku tak się nie stało. Co zawiniło?
 Pomysł na fabułę był genialny, gdyby tylko został odpowiednio wykorzystany, mogłabym pokochać tę książkę. Szkół dla nadzwyczajnie uzdolnionych nastolatków znam co prawda sporo, jednak z magią w postaci naturalnej, związanej mocno z nauką, a nie czarodziejskimi gadżetami, dawno nie spotkałam.  Bardzo interesujące okazały się przeprowadzane w szkole testy, a także eksperymenty, zaklęcia i ich skutki. Niestety, to nie wystarczyło, by mnie porwać. Historia rozwijała się zbyt wolno. W treści książki znalazło się zbyt wiele spowolnień akcji, a także zbyt jawnych odwzorowań literackich. Inny świat, do którego możemy się przenieść za pomocą guzika? Zła kobieta sprawująca władzę nad czasem? Skąd my to znamy? 
 Nie miałabym nic przeciwko takim nawiązaniom, gdyby postaci były choć w połowie tak sympatyczne, a wydarzenia chociaż po części tak ciekawe jak ich pierwowzory. Ku mojemu ubolewaniu, bohaterowie jakoś nie dawali się lubić. Byli zbyt egoistyczni, skupieni na swoich celach, monotematyczni. Ich działania rzadko kiedy wzbudzały we mnie ożywienie, aprobaty chyba się nie doczekałam. Nie znalazłam też nikogo, z kim mogłabym się utożsamić. Wszyscy zachowywali się identycznie, pomimo zarysu charakteryzacji zewnętrznej (np.punk lub osiłek) niczym się nie wyróżniali.

Nieciekawy okazał się także nastrój panujący w powieści. Prawie ciągle ktoś odczuwał tam żal, miał do kogoś pretensje, wściekał się lub rozpaczał. Bohaterowie często okazywali także bierność lub rezygnację. Reakcja na wszelkie pomyślne wydarzenia była najwyżej obojętna, nigdzie nie można było spotkać entuzjazmu, zaciekawienia czy radości. Pesymizm bijący z każdej strony działał na mnie bardzo dołująco i w znacznym stopniu utrudniał lekturę. 
 Do tempa czytania jeszcze bardziej przyczynił się jednak język. Jak dla mnie był zbyt ciężki, przytłaczający i wulgarny. Znużył mnie na tyle, że kilka razy niemalże zasnęłam nad książką (czytałam w dzień), a będąc  prawie przy końcu, w najciekawszym chyba momencie, musiałam odpocząć od tej lektury, gdyż tak bardzo pozbawiał mnie przyjemności z niej płynącej.
 Mimo tego nie żałuję, że przemęczyłam kolejne strony. Zakończenie okazało się bardzo ciekawe i niekonwencjonalne. Doczekałam się także przebłysku optymizmu (choć to może za dużo powiedziane):


"- Nie można tak po prostu postanowić, że się będzie szczęśliwym.
- Nie, nie można. Natomiast z całą pewnością można postanowić, że nie będzie się nieszczęśliwym."

"Czarodzieje" okazali się ciekawą, choć nużącą lekturą z nie do końca wykorzystanym potencjałem. Poleciłabym ją jedynie wytrwałym entuzjastom magii i powieści fantastycznych. Miłośnikom książkowych krain wymarzonego świata radziłabym poszukać gdzie indziej- w tym doprawdy trudno o szczęście.


„Przestanę być myszką, Quentinie. Zaryzykuję. Pod warunkiem, że ty chociaż przez chwilę popatrzysz na swoje życie i dostrzeżesz, jakie jest doskonałe. Przestań szukać kolejnych ukrytych drzwi, które mają cię zaprowadzić do twojego prawdziwego życia. Przestań czekać. To jest to: nie ma niczego innego. To jest tutaj, więc zacznij się tym cieszyć, inaczej wszędzie będziesz nieszczęśliwy, przez resztę życia, zawsze."

Przeczytane i zrecenzowane w ramach wyzwań Czytam fantastykę oraz Od A do Z.

Pozdrawiam i życzę radosnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego!
Ffer

wtorek, 26 lutego 2013

Poczuć dotyk Anioła...


Zawsze przy mnie stój - Carolyn Jess-Cooke







Tytuł: "Zawsze przy mnie stój"
Autor: Carolyn Jess-Cooke
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2011




Każdy z nas miewa czasem przeczucia. Ciche podszepty podświadomości czy, wręcz przeciwnie, uporczywe głosy wewnątrz głowy, domagające się całkowitej uwagi: zrób to, nie idź tam, sprawdź czy żelazko jest wyłączone, nie dotykaj tych kabli. Nie każdy postępuje zgodnie z tymi sugestiami, nie przywiązując do nich większej wagi. To może być przecież po prostu złudzenie, powodowane zbłądzeniem umysłu. Albo, trochę mniej racjonalne wytłumaczenie- to szept Anioła, śpiewającego pieśń dusz, by się z nami porozumieć...

 Margot po wielu nieszczęśliwych przeżyciach, związanych z sieroctwem, bólem, alkoholem, miłością, narkotykami i samotnością oraz po zagadkowej śmierci otrzymuje do wykonania misję. Zostaje mianowana Ruth i wraca na ziemię jako swój własny Anioł Stróż. Z innej perspektywy obserwuje żywot pełen błędnych decyzji i porażek. Próbuje przeciwdziałać dziejącemu się złu, które nie zawsze jest tylko nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Stara się wykorzystać daną jej szansę, by ocalić ludzi, których kocha, co niesie za sobą sporo poświęceń...

 Czy obecnie, w czasach, gdy paranormale święcą triumfy i gdzie słowo anioł (zwykle z przymiotnikiem upadły) odmieniane jest przez wszystkie (jakże skomplikowane i pełne nadzwyczajnej i dozgonnej miłości) przypadki, da się napisać o nich coś świeżego? Carolyn Jess-Cooke dowiodła, że tak. Anioły przedstawiono tu jak istoty posłane przez Boga do ochrony ludzi, posiadające wodne skrzydła oraz niezwykłą więź z Istotą Chronioną- człowiekiem, z którym mieli jakiś związek jeszcze za życia. Podobna charakterystyka znana była mi już wcześniej od strony religijnej, jednak w powieściach fantastycznych spotkałam się z nimi po raz pierwszy i muszę przyznać, iż bardzo mi się podobało! 

 Przedstawienie roli, jaką odgrywają w życiu człowieka Aniołowie bardzo mnie zaintrygowało. Świetnym zabiegiem okazało się według mnie uczynienie Margot Istotą Chronioną przez samą siebie. Ukazało to jeszcze lepiej tę niezwykłą więź pomiędzy obiema istotami. Troska, miłość i wrażliwość Ruth przekazywana Margot zrobiła na mnie spore wrażenie.
 Również tempo akcji, narzucone przez barwne życie głównej bohaterki, zachwyciło mnie. Z zaangażowaniem uczestnicząc w wielu różnorodnych wydarzeniach, nie potrafiłam oderwać się do lektury, nawet by chwilę odetchnąć. Bo przecież nie można tak opuszczać przyjaciół, którymi okazały się dla mnie postaci występujące w powieści! Naprawdę dawały się lubić. Były tak autentyczne, niepozbawione wad i ciekawej historii, ludzkie, wyjątkowe. Najbardziej ujęła mnie oczywiście Margot w obu swych wcieleniach- jako człowiek wzbudziła we mnie ogrom współczucia, jako Anioł zaś- podziw, że starała się przeciwdziałać dawnym błędom oraz troskę o to, by jej się udało. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam także losy Toby'ego i Grahama, których pokochałam za ich bogate osobowości. 

 Wraz z bohaterami "Zawsze przy mnie stój" miałam okazję odczuć całą paletę emocji. Lekturze towarzyszyły dość skrajne uczucia; od radości, przez smutek, cierpienie, wściekłość do najczęstszej chyba bezsilności. Wszystkie wydarzenia, które przeżywała Ruth, stały się i moim udziałem. Razem z nią cieszyłam się z drobnych sukcesów Margot, drżałam o jej życie i irytowałam się, gdy śmiertelniczka nie dopuszczała do siebie głosu Anioła, podpowiadającego (teoretycznie) najlepsze rozwiązania czy przestrogi przed niebezpieczeństwem. Niestety, wpływ dobrze życzących jej osób (Ruth oraz mnie ^^) był bardzo utrudniony. Ja mogłam jedynie zaciskać zęby z emocji i trzymać kciuki za powodzenie bohaterów powieści. 

„Każdy człowiek boryka się w życiu z jedną prawdą, której nigdy w pełni nie pojmie. Musi przerabiać wciąż te same lekcje, popełniać takie same błędy, zanim ich sens dotrze wreszcie do jego świadomości.”

Przypadkiem nie popełniajcie częstego (choć niestety nieuniknionego przy tak ogromnej liczbie tytułów) błędu. Nie przechodźcie obok "Zawsze przy mnie stój" obojętnie. Czytajcie, jeśli tylko macie ku temu sposobność. Naprawdę warto!

8/10
Przeczytane i zrecenzowane w ramach wyzwania Czytam fantastykę.

I na koniec pasująca do tematu  piosenka :)


Pozdrawiam!
Ffer

poniedziałek, 11 lutego 2013

Symfonia dźwięków i liter


Kiki van Beethoven - Éric-Emmanuel Schmitt





Tytuł: "Kiki van Beethoven"
Autor: 
Eric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak litera nova
Rok wydania: 2011




O dźwiękach wspominałam tu już nieraz. Było o otaczającym nas, tak dobrze słyszalnym, że wręcz trudnym do zarejestrowania, świecie pełnym przeróżnych melodii komponowanych przez życie (o, tutaj). W blogowych zabawach wspominałam również o mojej ulubionej muzyce. Klasyka z pewnością do niej nie należy. Nie jestem fanką muzyki poważnej. Ale Erica-Emmanuela Schmitta już tak. Wystarczył mi "Oskar i Pani Róża", by zachwycić się niesamowitym stylem pisarza. Postanowiłam dać mu szansę oczarować mnie także Beethovenem. Włączyłam muzykę, otworzyłam książkę i rozpoczęłam to nowe doświadczenie.

 Na początku autor uraczył mnie krótką opowieścią o Kiki- kobiecie w podeszłym wieku z bolesną przeszłością oraz pozostałym już tylko w pamięci zamiłowaniem do muzyki Beethovena. Główna bohaterka postanowiła na nowo poznać, zrozumieć i pokochać dzieła wielkiego kompozytora, które z powodu upływu czasu oraz smutnych wydarzeń nie przemawiały do niej jak kiedyś. Poszukując żywego kontaktu z Beethovenem, Kiki musiała rozprawić się również z trudnościami w swoim życiu. 
 W drugiej części mam okazję przeczytać esej dotyczący osobistych refleksji Schmitta, dotyczących oczywiście twórczości głuchego kompozytora.  Autor dzieli się ze mną historią rozwoju miłości do genialnych utworów i fascynacją ich autorem. Życie pisarza nieodłącznie splecione jest z dziełami Beethovena.

 Choć słucham uważnie, starając się wychwycić jak najwięcej, wciąż bardziej przemawiają do mnie litery, nie dźwięki. Uważnie śledzę więc kroki obojga bohaterów, zwracając uwagę na to, jak wiele Beethoven zmienił w ich życiu. Stawiam stopy po śladach Kiki, starannie przypatruję się ścieżce, prowadzącej mnie, jak mniemam, do odkrycia tajemnicy geniuszu. Nagle gubię trop, znajduję jednak inną ścieżkę. Monolog Schmitta nie prowadzi mnie już do Beethovena, mojej uwagi nie skupia muzyk, lecz słowa pisarza.

" (...) Czy mamy rację, porzucając walkę? Czy mamy pozwolić naszemu stuleciu, aby nas zmiażdżyło? Przestać wierzyć w siebie, zdecydować się na przetrwanie zamiast żyć? Wegetować w zawieszeniu, niczego nie oczekując, chyba że końca? Czy absurd rozleje się po całej ziemi? 
(...) Beethoven ożywił na nowo moje emocje, wstrząsnął uczuciami, podpowiedział mi, że mogę czemuś służyć, walczyć, zaangażować się w coś, kochać innych inaczej niż w sposób zrównoważony."

 Zamiast skłaniać mnie ku refleksji nad dziełami kompozytora, Schmitt swoim oszczędnym, plastycznym językiem w prosty sposób przekazuje mi tropy, za którymi podążam, by zastanowić się nad istotą człowieczeństwa. Jego tok myślenia ma na mnie niesamowity wpływ, pociąga mnie za sobą, zmusza do zastanowienia. 

„O ile smutek dotyczy tego, czego nie ma lub już nie ma - jest strapieniem po stracie kogoś, niesmakiem z powodu własnej słabości, śmiertelności, niemocy, ograniczenia - o tyle radość wynika z pełni. Krzyczy zadowoleniem z tego że żyjemy, żyjemy tutaj, olśnieni tym, co nas otacza.”

Choć to książka traktująca o muzyce, moją ostatnią refleksją na jej temat jest olśnienie tym, że otaczają mnie litery. Niezmienny zachwyt niesamowitą kombinacją 32 prostych znaków. Szczególnie, gdy są ułożone tak dobrze, jak w "Kiki van Beethoven". 
Naprawdę warto przeczytać tę książkę. Może dla klimatu tworzonego przez dźwięki. Może dla Beethovena. Może dla radości, jaką z sobą niesie przesłanie jego utworów. Albo, po prostu, dla kawałka dobrej literatury. 

Rec z dedykacją dla Karolki- dziękuję za zmotywowanie :* 


I jeśli ktoś ma ochotę, zapraszam do posłuchania towarzysza mojej lektury ;)

czwartek, 17 stycznia 2013

Pożar, schizofrenia i setki kamiennych serc. "Gargulec".



Gargulec - Andrew Davidson






Autor: Andrew Davidson
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2009



Raz na jakiś czas natrafiam na książkę, która znacząco różni się od pozostałych. Jest na tyle niezwykła, że zwykle sama nie wiem, co o niej sądzić. I myśl o niej nie daje mi spokoju. Umysł zaprzątają wciąż niektóre wydarzenia, gdzieś tam plączą się urywki zdań. Pojedyncze sceny zazdrośnie wymykają się z zasłoniętych pajęczyną części pamięci, żądając większej uwagi w najmniej oczekiwanych momentach. Potem znów wycofują się do bezpiecznego miejsca, by przygotować się do następnego ataku, zostawiając mnie oszołomioną i bez końca roztrząsającą to, czego miałam okazję doświadczyć...

Mężczyzna cudem unika śmierci w wypadku samochodowym. Poważne oparzenia objęły całe jego ciało. Trafia do szpitala. Po ocknięciu ze śpiączki nie widzi sensu dalszego życia w okropnie okaleczonej postaci, planuje samobójstwo, jednak tak długo jak pozostaje pacjentem szpitala, nie ma ku temu sposobności. Całymi dniami tkwi w łóżku, nękany szeregiem zabiegów i badań, a także wizytami tajemniczej Marianne Engel- kobiety chorej na schizofrenię, rzeźbiarki, uwalniającej z marmuru gargulce i dzielącej się z nimi swym sercem. Kobieta opowiada mu różne historie; uważa ponadto, iż zna mężczyznę już od bardzo dawna- rzekomo od XIV wieku, kiedy to połączyła ich miłość...

Natrafiłam na tę książkę przypadkiem. Przyciągnęła mnie swoim intrygującym opisem, w tym ciekawie prognozującym wątkiem medycznym. Dodatkowo podziałał fakt, że okładka głosiła, iż są w niej nawiązania do "Piekła" Dantego- mojej lektury, która szła mi bardzo opornie. Zapoznając się z tą pozycją, miałam więc nadzieję przeżyć kilka miłych chwil i przełamać opór do lektury szkolnej, podchodząc do niej z innej perspektywy. Czy to się udało? Otóż nie. Zyskałam znacznie więcej. Powieść wciągnęła mnie bez reszty. 

Interesujący przebieg rekonwalescencji mężczyzny (do dziś nie pojmuję dlaczego w tekście ani razu nie pojawiło się jego imię!) zadziwił mnie. Z wielkim zainteresowaniem obserwowałam jego stopniowy powrót do zdrowia, następujący równocześnie z poznawaniem historii Marianne Engel, która okazała się fascynującą kobietą. Jej opowieści były intrygujące, idealnie dopełniały się z współczesną częścią, tworząc niesamowitą atmosferę przesyconego tajemniczością świata pełnego gargulców, leków, ran, przekładów ksiąg, filozofii, religii, szpitali. I walki. O miłość, szczęście, godne życie. 


„- W oczach Boga jesteś piękny, wiesz? - dodała. Opadły jej powieki i patrzyłem, jak wyczerpana zapada w sen. Po chwili ja też zasnąłem. Wkrótce obudziły mnie pielęgniarki. Therese leżała na moim łóżku, wciąż trzymając mnie za rękę. Nie oddychała.
 Wystarczy chwila.”

Prosta, a zarazem ciekawa narracja i nieszablonowi bohaterowie, którzy wciąż czymś zaskakiwali (w tej dziedzinie na tytuł mistrzyni zasługuje niezrównana Marianne Engel) zdołali wywołać we mnie pewne niepokojące napięcie, nie pozwalające mi się rozstać z lekturą nawet na moment. Miałam wrażenie, że gdy zamykam książkę, postaci zaczynają żyć własnym życiem i po powrocie do świata powieści nie wszystko jest takie same. Wciąż towarzyszy mi myśl, iż przeczytałam jedną z alternatywnych wersji książki i być może gdybym przeczytała ją po raz kolejny,  zobaczyłabym w niej coś innego.

Bo właściwie... Na razie nie wiem, co w niej takiego widzę. Nie potrafię określić,  jak wybitne są jej walory literackie; czytałam też książki z ciekawszą fabułą i bardziej wartką akcją, inne pozycje określam mianem ulubionych... Pomimo tego wszystkiego, to właśnie "Gargulec" zagnieździł się w mojej pamięci, to o nim nie potrafię przestać myśleć...
Nie wiem, czy to książka godna polecenia. Ale w głowie zostaje na długo.


wtorek, 15 stycznia 2013

"Czerwień rubinu", czyli pora rozpocząć podróże w czasie


Czerwień Rubinu - Kerstin Gier








Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2011
Seria: Trylogia Czasu





Podróże w czasie- chyba każdy kiedyś o nich marzył. Powrócić do przeszłości- naprawić błędy czy przeżyć ponownie piękne chwile lub może pomóc przodkom dzięki współczesnej wiedzy i technologii... Albo przenieść się w przyszłość i sprawdzić, jak będzie wyglądać nasze życie za jakiś czas... Kto nigdy tego nie pragnął?

 Otóż znajdzie się taka osoba.  Szesnastoletnia Gwendolyn niespodziewanie odkrywa, że jest posiadaczką genu podróży w czasie, przypisywanego wcześniej jej kuzynce Charlotte.  Ujawnienie tego faktu niesie za sobą spore konsekwencje. Gwen zostaje przyjęta w szeregi bractwa podróżników jako dwunasty, ostatni element- Rubin obdarzony tajemniczą magią kruka. Wraz z numerem jedenastym- niesamowicie przystojnym Gideonem otrzymuje misję do wypełnienia. Skacze w czasie, co chwila przenosząc się w odległą, niebezpieczną przeszłość...

„Co było gorsze? Zwariować czy naprawdę podróżować w czasie? Chyba to drugie, pomyślałam. Na to pierwsze pewnie można brać jakieś tabletki.”

 O tej serii słyszeli chyba już wszyscy. Entuzjastyczne głosy wychwalały trylogię pani Gier bez końca.  Przeczytawszy tyle pozytywnych opinii na temat "Czerwieni rubinu", postanowiłam osobiście przekonać się, czy naprawdę jest tak fenomenalna. Jakie były moje wrażenia?

„Okej. To ja sobie teraz zemdleję.”

 O ile Gwendolyn mdlała z nadmiaru emocji, mnie daleko było do takich uniesień. Wiele się spodziewałam po tej książce i muszę niestety przyznać, że trochę mnie rozczarowała. Co prawda pomysł na fabułę genialny- podróże w czasie to coś świeżego i ciekawego, wcześniej raczej nie spotkałam się z czymś takim.  Szczegóły też interesujące- bractwo, chronograf, rodzina Montrose sprawiały bardzo intrygujące wrażenie, aż chciało się o tym dowiedzieć jak najwięcej. Narracja równie świetna, pełna humoru.  Niektóre postaci  dobrze wykreowane, z  dobrze zarysowanym charakterem. Niestety jakoś nie było okazji, by lepiej poznać najciekawsze postaci czy odkryć niedające spokoju tajemnice. Czego zabrakło? Stron. Akcji. Przyjemnego dreszczyku podczas przeżywania misji w przeszłości. Grozy niebezpiecznych sytuacji. Radości z szczęśliwego powrotu (miałam wrażenie, iż misje trwają za krótko, mogli tam siedzieć dłużej!). Nie odczuwałam też przyjemnej złudnej świadomości, że jestem uczestnikiem przygody- udało mi się zostać jedynie obserwatorem.
Również wątek miłosny jakoś mnie nie zachwycił. Poświęcono mu trochę zbyt mało miejsca, by był wiarygodny. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w tak nagłe zmiany uczuć. Główni bohaterowie niespecjalnie przypadli mi do gustu. Gwen wydawała mi się nieco zbyt płytka, a Gideon arogancki i irytujący. Ich miłość charakteryzowała się łącząca ich cechą- schematycznością.

Pomimo sporej ilości niedociągnięć, jakie dostrzegam w "Czerwieni rubinu", mam ochotę sięgnąć po "Błękit szafiru", ponieważ mam wrażenie, że większość wad zatarłaby się przy większej ilości kartek. Są to przecież tylko drobne mankamenty, które nie zmieniają faktu, iż książkę czytałam z wielką przyjemnością i prędkością światła. Bo "Czerwień rubinu" to naprawdę ciekawa pozycja, od której trudno się oderwać. Warto się z nią zapoznać, chociażby po to, by skonfrontować własne wrażenia z opinią innych oraz poznać sposoby podróży w czasie. ;)
7/10

piątek, 4 stycznia 2013

Niezwykłe.


Niezwykłe akty prawdziwej miłości - Danny Scheinmann
Jeśli kogoś interesuje tytuł tego posta, dotyczy on zwartości posta- to recenzja (o.O), ostatnio niezwykle rzadko na tym blogu spotykana, w dodatku recenzja niezwykłej książki. Zapraszam do czytania i dziękuję za wspaniałe, bardzo motywujące komentarze :D






Tytuł: "Niezwykłe akty prawdziwej miłości"
Autor: Danny Scheinmann
Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2007


 Prawdziwa miłość, prawdziwe szczęście- któż nie zetknął się z tymi nieco już wyświechtanymi frazesami? Pojawiają się wszędzie, na każdym kroku spotkać można mnóstwo definicji oraz sposobów na ich osiągnięcie, często powiązanych z konsumpcją, materialistycznym podejściem do życia. Wszędzie mówi się o miłości, tęskni za nią oraz zaszczęściem. Jest wszechobecna. I choć coraz częściej spotykamy komercyjne odmiany tego uczucia, przejawiające się przede wszystkim zmianą statusu na portalu społecznościowym, mnóstwem serduszek i róż w każdej postaci, mam nadzieję, iż gdzieś tam wciąż zdarzają się historie podobne do tych opisanych w "Niezwykłych aktach prawdziwej miłości"...Choć tytuł brzmi ckliwie, niezbyt zachęcająco, stanowi dokładny opis zawartości książki. Tylko nie myślcie, że to jakieś tanie romansidło, bo zdecydowanie tak nie jest. To powieść o bólu, tęsknocie, żałobie, odnajdywaniu radości w każdej sytuacji, determinacji, strachu, nadziei i woli walki, o życiu i śmierci, i tak, oczywiście, o miłości, która jest kołem zamachowym wszystkiego.

 Rok 1992. Dwudziestokilkuletni Leo Deakin budzi się w nieznanym sobie miejscu, gdzieś w Ekwadorze. Przeżył wypadek samochodowy. Niestety, miłość jego życia, Eleni nie miała tyle szczęścia. Zrozpaczony Leo nie potrafi odnaleźć się w codzienności. Pełen poczucia winy i bólu, poszukuje ukochanej wszędzie. Jest naukowcem- jego poszukiwania sięgają do tajnik fizyki oraz zoologii. Czy uda mu się na nowo odkryć miłość?
 Rok 1917. Moritz Daniecki to galicyjski żołnierz zesłany do obozu na Syberię. Obiecawszy swej ukochanej Lotte powrót do domu, zbiega i wyrusza w wycieńczającą wędrówkę. Od domu dzieli go siedem tysięcy kilometrów. Czy jego miłość i wytrwałość zdołają pokonać głód, strach, okropne zimno i wątpliwości, czy aby na pewno jest do czego wracać? 

 Te dwie porywające historie w pewnym momencie splatają się ze sobą. Choć może sposób połączenia nie jest zbyt zaskakujący, zdumiewa mnie misterność, piękno tego powiązania oraz to, jakie przyniosło skutki, nie tylko dla głównych bohaterów. Właśnie, można by o nich wspomnieć. Cóż.. szczerze mówiąc, nie polubiłam Leo oraz Moritza. Pewne cechy ich charakterów, mało znaczące dla historii zachowania irytowały mnie na tyle, że nie udało mi się wzbudzić sympatii do nich. Byłam podziwu dla ogromu ich uczuć, ale nie potrafiłam zrozumieć niektórych postępowań. Pomimo tego, bardzo przeżywałam ich emocje i opisane wydarzenia. Czułam się jakby współtowarzyszem wędrówki- choć nie polubiłam mych kompanów, obchodził mnie ich los. Dużo więcej sympatii poczułam do bohaterów drugoplanowych- Franka, Kiraly'ego i Hannah. Ich historie bardzo mnie poruszyły, ciągle trzymałam kciuki za pomyślny dla nich rozwój wydarzeń. Być może polubiłam ich bardziej dlatego, że potrafiłam choć w pewnym stopniu zrozumieć ich uczucia i zachowania. Postępowanie osób kierujących się tak ogromną miłością jest dla mnie trochę niepojęte- zapewne dlatego, iż tak potężnego uczucia (jeszcze?) nie zaznałam. 

 Jednakże ta powieść skłania do refleksji nie tylko o miłości. Mówi też sporo o szczęściu: 
„Pewnego dnia człowiek widzi zachodzące słońce i stwierdza, że jego fortuna znajduje się w miejscu, w którym słońce dotyka ziemi. Wyrusza mu naprzeciw. Idzie, idzie, idzie i po długim czasie wraca do wioski, z której wyruszył. Przemierzył cały glob, ale gdy jego przyjaciele proszą go, by opowiedział im o cudach i dziwach, które widział po drodze, nie może tego uczynić, bo oślepł od promieni słońca. Ja tylko proponuję, żebyś zapamiętał swoją wyprawę i zapomniał o przybyciu na miejsce. Jeśli tego nie zrobisz, ty również oślepniesz i zestarzejesz się, jak ja, i będziesz się zastanawiał, gdzie uciekło Ci życie, i zdasz sobie sprawę, że przez całe życie planowałeś przyszłość, która nigdy nie nadeszła. Odnajduj swoje szczęście teraz, a jak odnajdziesz swoją miłość, to je podwoisz. Chodź, wypij ze mną jeszcze jedną wódkę i posłuchaj śpiewu ptaków. Czemu nie miałbyś żyć teraz, młody człowieku?”

 Język autora jest bardzo plastyczny. Akcja jest raczej spokojna, ale urozmaicona o zmianę bohaterów narracji, co sprawia, że powieść czyta się szybko i przyjemnie. Między rozdziałami znajdują się fragmenty notatnika Leo- krótkie cytaty o miłości oraz ciekawostki dotyczące godów zwierząt; co daje nam możliwość dryfowania między mroźną Syberią, bezpieczną Anglią, Ekwadorem i wieloma egzotycznymi zakątkami naszej planety. Dzięki temu lektura staje się jeszcze bardziej interesująca. 


"Oceany rozbrzmiewają echem nawoływań wielorybów, które ślą przesłanie pod wodą do swoich ukochanych sto kilometrów dalej: "Chodź do domu, tęsknię za tobą"." 

A ja, choć skończyłam tę książkę bardzo niedawno, już tęsknię za podobną historią. I mam dla Was przesłanie, nie spod wody, a prosto z głębszych niż oceany czeluści Internetu- czytajcie! Warto! 
8/10