czwartek, 17 stycznia 2013

Pożar, schizofrenia i setki kamiennych serc. "Gargulec".



Gargulec - Andrew Davidson






Autor: Andrew Davidson
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2009



Raz na jakiś czas natrafiam na książkę, która znacząco różni się od pozostałych. Jest na tyle niezwykła, że zwykle sama nie wiem, co o niej sądzić. I myśl o niej nie daje mi spokoju. Umysł zaprzątają wciąż niektóre wydarzenia, gdzieś tam plączą się urywki zdań. Pojedyncze sceny zazdrośnie wymykają się z zasłoniętych pajęczyną części pamięci, żądając większej uwagi w najmniej oczekiwanych momentach. Potem znów wycofują się do bezpiecznego miejsca, by przygotować się do następnego ataku, zostawiając mnie oszołomioną i bez końca roztrząsającą to, czego miałam okazję doświadczyć...

Mężczyzna cudem unika śmierci w wypadku samochodowym. Poważne oparzenia objęły całe jego ciało. Trafia do szpitala. Po ocknięciu ze śpiączki nie widzi sensu dalszego życia w okropnie okaleczonej postaci, planuje samobójstwo, jednak tak długo jak pozostaje pacjentem szpitala, nie ma ku temu sposobności. Całymi dniami tkwi w łóżku, nękany szeregiem zabiegów i badań, a także wizytami tajemniczej Marianne Engel- kobiety chorej na schizofrenię, rzeźbiarki, uwalniającej z marmuru gargulce i dzielącej się z nimi swym sercem. Kobieta opowiada mu różne historie; uważa ponadto, iż zna mężczyznę już od bardzo dawna- rzekomo od XIV wieku, kiedy to połączyła ich miłość...

Natrafiłam na tę książkę przypadkiem. Przyciągnęła mnie swoim intrygującym opisem, w tym ciekawie prognozującym wątkiem medycznym. Dodatkowo podziałał fakt, że okładka głosiła, iż są w niej nawiązania do "Piekła" Dantego- mojej lektury, która szła mi bardzo opornie. Zapoznając się z tą pozycją, miałam więc nadzieję przeżyć kilka miłych chwil i przełamać opór do lektury szkolnej, podchodząc do niej z innej perspektywy. Czy to się udało? Otóż nie. Zyskałam znacznie więcej. Powieść wciągnęła mnie bez reszty. 

Interesujący przebieg rekonwalescencji mężczyzny (do dziś nie pojmuję dlaczego w tekście ani razu nie pojawiło się jego imię!) zadziwił mnie. Z wielkim zainteresowaniem obserwowałam jego stopniowy powrót do zdrowia, następujący równocześnie z poznawaniem historii Marianne Engel, która okazała się fascynującą kobietą. Jej opowieści były intrygujące, idealnie dopełniały się z współczesną częścią, tworząc niesamowitą atmosferę przesyconego tajemniczością świata pełnego gargulców, leków, ran, przekładów ksiąg, filozofii, religii, szpitali. I walki. O miłość, szczęście, godne życie. 


„- W oczach Boga jesteś piękny, wiesz? - dodała. Opadły jej powieki i patrzyłem, jak wyczerpana zapada w sen. Po chwili ja też zasnąłem. Wkrótce obudziły mnie pielęgniarki. Therese leżała na moim łóżku, wciąż trzymając mnie za rękę. Nie oddychała.
 Wystarczy chwila.”

Prosta, a zarazem ciekawa narracja i nieszablonowi bohaterowie, którzy wciąż czymś zaskakiwali (w tej dziedzinie na tytuł mistrzyni zasługuje niezrównana Marianne Engel) zdołali wywołać we mnie pewne niepokojące napięcie, nie pozwalające mi się rozstać z lekturą nawet na moment. Miałam wrażenie, że gdy zamykam książkę, postaci zaczynają żyć własnym życiem i po powrocie do świata powieści nie wszystko jest takie same. Wciąż towarzyszy mi myśl, iż przeczytałam jedną z alternatywnych wersji książki i być może gdybym przeczytała ją po raz kolejny,  zobaczyłabym w niej coś innego.

Bo właściwie... Na razie nie wiem, co w niej takiego widzę. Nie potrafię określić,  jak wybitne są jej walory literackie; czytałam też książki z ciekawszą fabułą i bardziej wartką akcją, inne pozycje określam mianem ulubionych... Pomimo tego wszystkiego, to właśnie "Gargulec" zagnieździł się w mojej pamięci, to o nim nie potrafię przestać myśleć...
Nie wiem, czy to książka godna polecenia. Ale w głowie zostaje na długo.


wtorek, 15 stycznia 2013

"Czerwień rubinu", czyli pora rozpocząć podróże w czasie


Czerwień Rubinu - Kerstin Gier








Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2011
Seria: Trylogia Czasu





Podróże w czasie- chyba każdy kiedyś o nich marzył. Powrócić do przeszłości- naprawić błędy czy przeżyć ponownie piękne chwile lub może pomóc przodkom dzięki współczesnej wiedzy i technologii... Albo przenieść się w przyszłość i sprawdzić, jak będzie wyglądać nasze życie za jakiś czas... Kto nigdy tego nie pragnął?

 Otóż znajdzie się taka osoba.  Szesnastoletnia Gwendolyn niespodziewanie odkrywa, że jest posiadaczką genu podróży w czasie, przypisywanego wcześniej jej kuzynce Charlotte.  Ujawnienie tego faktu niesie za sobą spore konsekwencje. Gwen zostaje przyjęta w szeregi bractwa podróżników jako dwunasty, ostatni element- Rubin obdarzony tajemniczą magią kruka. Wraz z numerem jedenastym- niesamowicie przystojnym Gideonem otrzymuje misję do wypełnienia. Skacze w czasie, co chwila przenosząc się w odległą, niebezpieczną przeszłość...

„Co było gorsze? Zwariować czy naprawdę podróżować w czasie? Chyba to drugie, pomyślałam. Na to pierwsze pewnie można brać jakieś tabletki.”

 O tej serii słyszeli chyba już wszyscy. Entuzjastyczne głosy wychwalały trylogię pani Gier bez końca.  Przeczytawszy tyle pozytywnych opinii na temat "Czerwieni rubinu", postanowiłam osobiście przekonać się, czy naprawdę jest tak fenomenalna. Jakie były moje wrażenia?

„Okej. To ja sobie teraz zemdleję.”

 O ile Gwendolyn mdlała z nadmiaru emocji, mnie daleko było do takich uniesień. Wiele się spodziewałam po tej książce i muszę niestety przyznać, że trochę mnie rozczarowała. Co prawda pomysł na fabułę genialny- podróże w czasie to coś świeżego i ciekawego, wcześniej raczej nie spotkałam się z czymś takim.  Szczegóły też interesujące- bractwo, chronograf, rodzina Montrose sprawiały bardzo intrygujące wrażenie, aż chciało się o tym dowiedzieć jak najwięcej. Narracja równie świetna, pełna humoru.  Niektóre postaci  dobrze wykreowane, z  dobrze zarysowanym charakterem. Niestety jakoś nie było okazji, by lepiej poznać najciekawsze postaci czy odkryć niedające spokoju tajemnice. Czego zabrakło? Stron. Akcji. Przyjemnego dreszczyku podczas przeżywania misji w przeszłości. Grozy niebezpiecznych sytuacji. Radości z szczęśliwego powrotu (miałam wrażenie, iż misje trwają za krótko, mogli tam siedzieć dłużej!). Nie odczuwałam też przyjemnej złudnej świadomości, że jestem uczestnikiem przygody- udało mi się zostać jedynie obserwatorem.
Również wątek miłosny jakoś mnie nie zachwycił. Poświęcono mu trochę zbyt mało miejsca, by był wiarygodny. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w tak nagłe zmiany uczuć. Główni bohaterowie niespecjalnie przypadli mi do gustu. Gwen wydawała mi się nieco zbyt płytka, a Gideon arogancki i irytujący. Ich miłość charakteryzowała się łącząca ich cechą- schematycznością.

Pomimo sporej ilości niedociągnięć, jakie dostrzegam w "Czerwieni rubinu", mam ochotę sięgnąć po "Błękit szafiru", ponieważ mam wrażenie, że większość wad zatarłaby się przy większej ilości kartek. Są to przecież tylko drobne mankamenty, które nie zmieniają faktu, iż książkę czytałam z wielką przyjemnością i prędkością światła. Bo "Czerwień rubinu" to naprawdę ciekawa pozycja, od której trudno się oderwać. Warto się z nią zapoznać, chociażby po to, by skonfrontować własne wrażenia z opinią innych oraz poznać sposoby podróży w czasie. ;)
7/10

piątek, 4 stycznia 2013

Niezwykłe.


Niezwykłe akty prawdziwej miłości - Danny Scheinmann
Jeśli kogoś interesuje tytuł tego posta, dotyczy on zwartości posta- to recenzja (o.O), ostatnio niezwykle rzadko na tym blogu spotykana, w dodatku recenzja niezwykłej książki. Zapraszam do czytania i dziękuję za wspaniałe, bardzo motywujące komentarze :D






Tytuł: "Niezwykłe akty prawdziwej miłości"
Autor: Danny Scheinmann
Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2007


 Prawdziwa miłość, prawdziwe szczęście- któż nie zetknął się z tymi nieco już wyświechtanymi frazesami? Pojawiają się wszędzie, na każdym kroku spotkać można mnóstwo definicji oraz sposobów na ich osiągnięcie, często powiązanych z konsumpcją, materialistycznym podejściem do życia. Wszędzie mówi się o miłości, tęskni za nią oraz zaszczęściem. Jest wszechobecna. I choć coraz częściej spotykamy komercyjne odmiany tego uczucia, przejawiające się przede wszystkim zmianą statusu na portalu społecznościowym, mnóstwem serduszek i róż w każdej postaci, mam nadzieję, iż gdzieś tam wciąż zdarzają się historie podobne do tych opisanych w "Niezwykłych aktach prawdziwej miłości"...Choć tytuł brzmi ckliwie, niezbyt zachęcająco, stanowi dokładny opis zawartości książki. Tylko nie myślcie, że to jakieś tanie romansidło, bo zdecydowanie tak nie jest. To powieść o bólu, tęsknocie, żałobie, odnajdywaniu radości w każdej sytuacji, determinacji, strachu, nadziei i woli walki, o życiu i śmierci, i tak, oczywiście, o miłości, która jest kołem zamachowym wszystkiego.

 Rok 1992. Dwudziestokilkuletni Leo Deakin budzi się w nieznanym sobie miejscu, gdzieś w Ekwadorze. Przeżył wypadek samochodowy. Niestety, miłość jego życia, Eleni nie miała tyle szczęścia. Zrozpaczony Leo nie potrafi odnaleźć się w codzienności. Pełen poczucia winy i bólu, poszukuje ukochanej wszędzie. Jest naukowcem- jego poszukiwania sięgają do tajnik fizyki oraz zoologii. Czy uda mu się na nowo odkryć miłość?
 Rok 1917. Moritz Daniecki to galicyjski żołnierz zesłany do obozu na Syberię. Obiecawszy swej ukochanej Lotte powrót do domu, zbiega i wyrusza w wycieńczającą wędrówkę. Od domu dzieli go siedem tysięcy kilometrów. Czy jego miłość i wytrwałość zdołają pokonać głód, strach, okropne zimno i wątpliwości, czy aby na pewno jest do czego wracać? 

 Te dwie porywające historie w pewnym momencie splatają się ze sobą. Choć może sposób połączenia nie jest zbyt zaskakujący, zdumiewa mnie misterność, piękno tego powiązania oraz to, jakie przyniosło skutki, nie tylko dla głównych bohaterów. Właśnie, można by o nich wspomnieć. Cóż.. szczerze mówiąc, nie polubiłam Leo oraz Moritza. Pewne cechy ich charakterów, mało znaczące dla historii zachowania irytowały mnie na tyle, że nie udało mi się wzbudzić sympatii do nich. Byłam podziwu dla ogromu ich uczuć, ale nie potrafiłam zrozumieć niektórych postępowań. Pomimo tego, bardzo przeżywałam ich emocje i opisane wydarzenia. Czułam się jakby współtowarzyszem wędrówki- choć nie polubiłam mych kompanów, obchodził mnie ich los. Dużo więcej sympatii poczułam do bohaterów drugoplanowych- Franka, Kiraly'ego i Hannah. Ich historie bardzo mnie poruszyły, ciągle trzymałam kciuki za pomyślny dla nich rozwój wydarzeń. Być może polubiłam ich bardziej dlatego, że potrafiłam choć w pewnym stopniu zrozumieć ich uczucia i zachowania. Postępowanie osób kierujących się tak ogromną miłością jest dla mnie trochę niepojęte- zapewne dlatego, iż tak potężnego uczucia (jeszcze?) nie zaznałam. 

 Jednakże ta powieść skłania do refleksji nie tylko o miłości. Mówi też sporo o szczęściu: 
„Pewnego dnia człowiek widzi zachodzące słońce i stwierdza, że jego fortuna znajduje się w miejscu, w którym słońce dotyka ziemi. Wyrusza mu naprzeciw. Idzie, idzie, idzie i po długim czasie wraca do wioski, z której wyruszył. Przemierzył cały glob, ale gdy jego przyjaciele proszą go, by opowiedział im o cudach i dziwach, które widział po drodze, nie może tego uczynić, bo oślepł od promieni słońca. Ja tylko proponuję, żebyś zapamiętał swoją wyprawę i zapomniał o przybyciu na miejsce. Jeśli tego nie zrobisz, ty również oślepniesz i zestarzejesz się, jak ja, i będziesz się zastanawiał, gdzie uciekło Ci życie, i zdasz sobie sprawę, że przez całe życie planowałeś przyszłość, która nigdy nie nadeszła. Odnajduj swoje szczęście teraz, a jak odnajdziesz swoją miłość, to je podwoisz. Chodź, wypij ze mną jeszcze jedną wódkę i posłuchaj śpiewu ptaków. Czemu nie miałbyś żyć teraz, młody człowieku?”

 Język autora jest bardzo plastyczny. Akcja jest raczej spokojna, ale urozmaicona o zmianę bohaterów narracji, co sprawia, że powieść czyta się szybko i przyjemnie. Między rozdziałami znajdują się fragmenty notatnika Leo- krótkie cytaty o miłości oraz ciekawostki dotyczące godów zwierząt; co daje nam możliwość dryfowania między mroźną Syberią, bezpieczną Anglią, Ekwadorem i wieloma egzotycznymi zakątkami naszej planety. Dzięki temu lektura staje się jeszcze bardziej interesująca. 


"Oceany rozbrzmiewają echem nawoływań wielorybów, które ślą przesłanie pod wodą do swoich ukochanych sto kilometrów dalej: "Chodź do domu, tęsknię za tobą"." 

A ja, choć skończyłam tę książkę bardzo niedawno, już tęsknię za podobną historią. I mam dla Was przesłanie, nie spod wody, a prosto z głębszych niż oceany czeluści Internetu- czytajcie! Warto! 
8/10